ŚCIGANY
11 marca 2020, 15:17
Biegł już dłuższy czas. Przez gęste konary drzew prawie nie docierało światło księżyca.
Bolały go dłonie i twarz, poranione przez ostre krzaki i gałęzie. Brakowało mu tchu.
Nogi zrobiły się ciężkie i nagle zahaczając o wystający korzeń, upadł.
Ręce zanurzyły się w głębokim runie, pełnym igieł, liści i czegoś co przypominało galaretowatą masę.
Po chwili fetor zgniłego mięsa uderzył z podwójną siłą. Zdusił krzyk i zmusił ciało do ucieczki.
Stłuczone kolano opóźniało bieg. Dalekie odgłosy, gdzieś za nim, wydawały się rosnąć,
ostrzegając o zbliżającym się niebezpieczeństwie.
Pokonując ból parł przed siebie, byle dalej. Między drzewami zamajaczył cień starej szopy.
Nadzieja napełniła go otuchą. Niestety spróchniałe deski nie były tym czego oczekiwał.
Znalazł drzwi i wchodząc wytężył wzrok w poszukiwaniu czegoś, czym mógłby się zabarykadować.
Niewielki stół musiał wystarczyć.
Przez dziurawy dach wpadało niewiele światła.
Usłyszał to - przejmujące do szpiku kości, wstrząsające wycie. Było zbyt blisko by mógł łudzić się nadzieją.
Trzask łamanych desek zagłuszył ostatni krzyk.
Las milczał…
Dodaj komentarz